14 lipca 2018

Szrenica i... 1 : 0 dla Ducha Gór ... Z wizytą w...


Witajcie. W terminie 11-13 lipca wybraliśmy się rodzinnie w Karkonosze. Tym razem padło na schronisko na Szrenicy - jako bazę noclegową. Ze względu na zdobywanie szczytów do srebrnej odznaki za Karkonosze - KZKG RP przez mojego 8-letniego Synka zaplanowana trasa obejmowała: Szrenicę (oczywiście) i dalej Sokolnik, Łabski Szczyt, Śnieżne Kotły, Śmielec i Wielki Szyszak.

Powrót do bazy planowany był bądź tą samą trasą w odwrotnym kierunku lub gdyby towarzystwo miało siły i chęci poprzez Ścieżkę nad Reglami, Schronisko Pod Łabskim Szczytem i przez Mokrą Ścieżkę i Przełęcz na Szrenicę.

Po przyjeździe do Szklarskiej Poręby wyruszyliśmy z parkingu (parking polecam - Parking Leśny "Kamieńczyk" - niskie ceny, można zostawić pojazd na kilka dni) na Kamieńczyk. Samo schronisko i wodospad przeszliśmy bez większych postojów - zależało nam by dotrzeć na Szrenicę możliwie szybko. Z resztą piękny i unikalny Wodospad Kamieńczyk już odwiedziliśmy a relację z tej wizyty znajdziecie tutaj.




Wszystko szło jak po maśle. Prognozy pogody nie sprawdziły się. Miało padać... nie padało. Pies się zachowywał, syn i żona nie marudzili. Choć sam szlak był dość nudny i czasem wymagający (ostre podejścia). Lekkie słoneczko rozpieszczało nas i w dobrych humorach dotarliśmy na Halę Szrenicką i odwiedziliśmy "królujące" tam schronisko.



Gorąca czekolada i kawka jeszcze podniosły nas na duchu i siłach. W dobrych humorach przebyliśmy ostatni odcinek zaplanowany na ten dzień i Szrenica powitała nas przemiło. Ładny, czysty pokoik, szybko podane, dobre jedzenie i piękne widoki. Kilka fotek, relaks na skałach dookoła, szybka (wieczorna) wizyta na Vosebskiej Boudzie i... Przygotowania do kolejnego dnia...











Kolejny dzień, na który zostały zaplanowane największe nasze "zdobycze" pokazał nam gdzie jest nasze miejsce. Od rana chmurzyło się ale nie padało. Prognozy co do pogody nie były optymistyczne lecz miałem nadzieje, że jak poprzedniego dnia nie sprawdzą się... Sprawdziły się.

Wyruszyliśmy ze Szrenicy około godz. 9 -tej rano. Trochę wiało, trochę mgły, nie padało. Nic przerażającego. W dobrych humorach minęliśmy piękną formację skalną "Trzy Świnki".





Zaczęliśmy powoli przemierzać główny, czerwony szlak Karkonoszy, zwany "Drogą przyjaźni Polsko-Czeskiej". Doszliśmy do kolejnej ciekawej, imponującej i... trochę śmiesznej formacji skalnej - "Twarożnik". W tym momencie nastąpiło pierwsze, mocne załamanie pogody... Parliśmy jednak dalej...


Widoczność spadła do 20-30 metrów. Pojawiły się pierwsze kropelki deszczu... Więcej widoków na zdjęcia już nie było... Aparat powędrował do pokrowca i do plecaka.

Po niedługim czasie osiągnęliśmy wysokość Sokolnika (1384 m n.p.m. - sam szczyt nie jest dostępny ze szlaku). Było co raz gorzej. Dodatkowo syn zaczął niespodziewanie narzekać - co do niego nie jest podobne. Okazało się, że natarły go buty a te które miał w plecaku na zmianę nie nadawały się na panujące warunki pogodowe... Źle.

Pelerynki wydobyto z plecaków. Wiało... Ostre jak igły, zimne krople biły po twarzach. Po kilkunastu minutach osiągnęliśmy poziom i dotarliśmy do Łabskiego Szczytu (także wierzchołek nie dostępny ze szlaku). Śnieżne Kotły były dosłownie o włos od nas... Ale nie w zasięgu wzroku, bo w tym momencie już niewiele było widać... Pogoda załamała się zupełnie...

Jedyne co mogłem zrobić to zarządzić odwrót...

Samo dotarcie do Śnieżnych Kotłów niewiele by nam dało, bo co zrobić dalej? Było około 5-6 stopni Celsiusza (o odczuwalnej temperaturze wolę nie wspominać), wiało niemiłosiernie i mimo przeciwdeszczowej odzieży było źle. Pies zaczął się trząść. Martwiły mnie stopy syna... Nie było wyboru...
1 : 0 dla Ducha Gór.

Wróciliśmy na Szrenicę w potwornych humorach, obolali i zziębnięci. Po 12-tej przekroczyliśmy próg pokoju. Pies schował się pod łóżko. Do końca dnia pogoda nie poprawiła się, ba nawet zdawało mi się, że jest gorzej i potwierdzali to kolejni schodzący ze szlaków turyści. Dla niektórych było bardzo źle bo wyciąg na Szrenicę w takich warunkach nie mógł funkcjonować.




Smutne - szczyty niezdobyte, "srebra" za Karkonosze jeszcze nie będzie. Co nie zadziałało? Nic. Byliśmy przygotowani fizycznie i sprzętowo (nie licząc obtarcia u Syna). Znaliśmy góry, wybrany szlak był też relatywnie łatwy... I pewnie dało by się przejść zaplanowaną trasę. Czy jednak był sens? Jaką przyjemność miałby z tego dzieciak? Czy nie skończyło by się to jakąś grubszą aferą?


Liżąc rany do wieczora wpatrywaliśmy się w okno - nie było widać nic. Widoczność spadła do 10 m. i tak pozostało do rana.

Następnego dnia wróciliśmy na Kamieńczyk, ponownie przemoczeni i zmęczeni i bardzo zawiedzeni. W momencie gdy odpaliłem silnik w samochodzie zza chmur wyszło słońce, Karkonosze pożegnały nas piękną pogodą... Złośliwość losu? Nie to piękno Gór! Jeszcze tu wrócimy by wyrównać rachunki z niejakim Duchem Gór, który w postaci małego liska, pewnie z uśmiechem na mordce odprowadził nas, śledząc uważnie nasz każdy krok od Szrenicy aż do schroniska na Hali Szrenickiej. Do zobaczenia!




Rozważ wsparcie dla Karkonosze na Dawnych Pocztówkach - kliknij poniżej

2 komentarze:

  1. Najwyraźniej nie wkupiliście się odpowiednio w łaski Ducha Gór. ;)
    Takie mgliste widoki to też atrakcja, oczywiście nie wtedy kiedy się idzie pierwszy raz, ani nie wtedy kiedy się ma konkretny cel.

    OdpowiedzUsuń
  2. dla atrakcji to podziwialiśmy mgłę dookoła schroniska... Też pięknie i tajemniczo a jednak żal w sercu pozostał. Jak tu się wkupić żeby Karkonosz pozwolił zaszaleć ;)

    OdpowiedzUsuń